sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział IV

Pamiętnik znudzonego nastolatka.

Po powrocie z Leeds, zachorowałem. Nie czułem się jakoś szczególnie źle, ale udawałem przed wszystkimi, że jestem w stanie krytycznym, i że w każdej chwili mogę umrzeć. Tak więc, wylegiwałem się całymi dniami w ciepłym łóżku i rysowałem. Zawsze była to postać Ivo. Z pamięci próbowałem odtworzyć każdy szczegół twarzy mężczyzny. Gdy portret przypominał nauczyciela , uznawałem, iż mogę spróbować narysować go wraz z całą sylwetką. Przedstawiałem go w różnych pozycjach – od siedzącej,  do opierającej się o coś, aż w końcu, nie wiem dlaczego, wyobraziłem go sobie w bardzo dwuznacznej sytuacji. Na kartce papieru, Ivo  dotykał swoją męskość i bardzo ponętnie przygryzał swoją wargę. Moja twórczość sprawiała, iż z każdym razem, gdy widziałem ten portret, musiałem iść po zapas chusteczek. Wyglądało na to, że rysunek dopracowałem już do perfekcji, ponieważ strasznie pobudzała moją wyobraźnię.

Oczywistym jest fakt, że cierpiałem z powodu odwołanych zajęć. Jednak czułem, że muszę odpocząć, odizolować się, pomyśleć.

Sam Ivo bardzo mnie interesował. Znaliśmy się od dwóch miesięcy, a już zdążyłem wypłakiwać się w jego ramionach.  Samo myślenie o nim powodowało u mnie jakieś dziwne popędy, nie tylko seksualne. Bardzo dokładnie go zilustrowałem. Gdy rozmawialiśmy, skupiałem się na gramatyce wypowiadanych zdań, sposobie mówienia, samym głosie. Zamiast patrzeć na jego pośladki, jak zwykle to robiłem w stosunku do innych mężczyzn, Ivo patrzyłem prosto w oczy. Zwracałem uwagę na jego gesty , na przykład na  obsesyjne poprawianie kosmyków włosów .

Intrygowało mnie to, co czułem do niego. Próbowałem zdefiniować to uczucie, jednak jedyne pojęcie, które wytłumaczyło moje zachowanie było ‘’zauroczenie’’. Tylko że patrząc z punktu widzenia psychologicznego , zauroczenie między 17-latkiem a 30 latkiem, czy też o wiele starszym mężczyzną, w końcu dalej nie wiedziałem, ile Ivo ma lat jest nie do pomyślenia. Ba, nawet tą starszą osobę można byłoby posądzać o pedofilię. Tak czy inaczej, na pewno coś do niego czułem. Wiedziałem, że mam co do niego specyficzne plany. Ten człowiek miał duży wpływ na moją osobowość i poczucie własnej wartości. Pokładałem w nim jakieś nadzieje.

Ale czy jest warto w ogóle pakować się w takie coś? Czy mam jakiekolwiek szanse? Przypuśćmy, że uwiodę Ivo. I co wtedy?  Ivo będzie prowadzić podwójne życie, a ja? Będę dla niego tylko ciężarem.

Zaczynam bać się swojego umysłu.

                                                            ***

Gdy wróciłem do domu, zostałem jak zwykle ucałowany przez Miriam i oblegany przez dzieci.  Mogłem w końcu zjeść porządny, domowy obiad i położyć się na sofie. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, jak to mawiają.

Przez cały tydzień miałem trochę luzu. Luis odwołał zajęcia, więc mogłem wcześniej wracać do domu i zajmować się rodziną. A przede wszystkim dziećmi. Dimitr chodził za mną i naśladował mnie cały czas. Gdy śpiewałem, on również śpiewał. Gdy grałem, udawał, że też gra. Gdy rozkładałem się przed telewizorem, Dimitr kładł się tak samo, jak ja.

Pod koniec weekendu, Miriam oznajmiła mi, że chciałaby ze mną o czymś porozmawiać. Na początku się wystraszyłem, ponieważ kiedy chciała ze mną o czymś pomówić, zazwyczaj były to bardzo poważne sprawy. Czy coś wydarzyło się w momencie, gdy byłem w Leeds? Oboje usiedliśmy w kuchni naprzeciwko siebie. Miriam zadbała o to, by dzieci już spały. Przygotowała nam po drinku, aż w końcu gotowa do rozmowy westchnęła.
- Kiedy byłeś w Leeds dużo myślałam.
- I? -  mruknąłem, zestresowany. Upiłem łyk alkoholu i odstawiłem go na blat.
- I… i chciałabym cię zapytać  o to  czy moglibyśmy sobie pozwolić na trzecie dziecko… - odparła, zaciskając drobne piąstki. Stres ulotnił się ze mnie momentalnie. Myślałem, że chodzi o coś gorszego, dużo gorszego.
- Oczywiście, jeśli pozwalają nam na to nasze wydatki. I twoje zdanie liczy się tutaj najbardziej... – dokończyła, poprawiając swoje kręcone brązowe włosy.
Zamyśliłem się na moment. W sumie, nic nie stoi na przeszkodzie. Mamy pieniądze, oboje kochamy dzieci, a przede wszystkim siebie.
- Uważam, że powiększenie rodziny jest dobrym pomysłem. Jeżeli trzecie dziecko sprawi, że oboje będziemy szczęśliwi. – odparłem, wstając od stołu. Położyłem dłonie na ramionach żony i delikatnie zacząłem je rozmasowywać.
- W końcu bardzo mocno się kochamy… jesteśmy dobrymi rodzicami, oczywiście w moim odczuciu. Chciałbym mieć kolejną pociechę w domu… tylko wiesz słońce, że samo się nic nie zrobi…

Kobieta zaśmiała się.  Spojrzała na mnie dwuznacznie, przez co podniosła moje libido. Gdy w końcu wstała, podsadziłem ją na blat i włożyłem biodra miedzy jej uda. Miriam objęła moją szyję i oboje pochłonęliśmy się w serii gorących i namiętnych pocałunków. Dłonie same sunęły po jej łopatkach, by potem móc płynnie przejść na obojczyki, a w końcu na obfite piersi. Ocieraliśmy się o siebie, pieściliśmy się wzajemnie. Odepchnąłem ją od siebie, przez co subtelnie położyła się na stole. Jej uda same się rozłożyły, pozwalając mi zdjąć jej bieliznę. Zrobiłem to zębami, aby dodać trochę pikanterii do gry wstępnej. Zakryła dłonią usta próbując ukryć swój śmiech. Delikatnie wbiłem się w jej ciało, pochylając się nad jej sylwetką.
- Mówiłem ci już jak bardzo cię kocham?
- Nie… - mruknęła, pomagając sobie dłońmi
- To właśnie ci to mówię. A wspominałem kiedyś, jak bardzo jesteś piękna?
- Może… kilkanaście lat temu… - odparła niewinnie.
- A mówiłem ci, jak bardzo uwielbiam cię pieprzyć?
- Tak.
Wpiłem się w jej usta, szybciej ruszając biodrami. Kobieta pisnęła z rozkoszy i złapała mnie za pośladki próbując ‘’mocniej’’ docisnąć do siebie. Seks po kilku tygodniach był nieziemski.  Przez tę pracę prawie zapomniałem, jak to jest czuć tę wilgoć i ciepło, które cię otula. Dłoń Miriam wplątała się w moje włosy, rozwalając kitkę. Po pewnym czasie uznałem, że wolałbym ją w sumie jebać w innej pozycji. Skończyliśmy na podłodze. Wbijałem się w nią od tyłu, a ona wiła się pod osłoną rozkoszy, którą jej dawałem.  Kręciła biodrami, jęczała i krzyczała, dając mi jasno do zrozumienia, abym nie przerywał. W końcu nie wytrzymałem i spuściłem się w niej. W nagrodę zostałem obdarowany siarczystym uderzeniem w twarz i podrapanym torsem, w momencie, gdy sama dochodziła. Rzekomo drugi raz w trakcie naszego stosunku. Po wszystkim, poszliśmy do łazienki, gdzie powtórzyliśmy naszą wspólną zabawę.

A gdy skończyliśmy, nadzy przemknęliśmy po cichu koło pokoju dzieci i położyliśmy się do łóżka, wtulając  się w siebie nawzajem.

                                                                  ***

- Wychodzisz gdzieś? – zapytałem, gdy rano zszedłem do kuchni. Dzieci jeszcze spały, zas Miriam była ubrana i najwyraźniej gotowa do wyjścia.
- Tak, ale wrócę na obiad. Idę spotkać się z Victorem i Elizabeth – odparła, a ja spojrzałem na zegarek.
- O ósmej rano? – zmarszczyłem brwi.
- Tak jakoś wyszło – wzruszyła beznamiętnie ramionami i zrobiła smutną minę.

 Cóż, nie miałem powodów, by jej nie wierzyć.

                                                                  ***

Od początku grudnia latałem za ludźmi i błagałem o to, by ktoś mi pomógł w zorganizowaniu koncertu bożonarodzeniowego. Jako że sam nie byłbym w stanie wszystkiego załatwić, postanowiłem zrzucić połowę roboty na moich ‘’ kolegów profesorów’’ z  Akademii. W końcu, to ja tam byłem szefem, ale wcześniej, oczywiście, o tym nie pomyślałem. Nawet, jeśli udało mi się zwalić pracę na innych, to i tak prób chóralnych raczej nie zamierzałem odwołać.
Tak więc mój grafik stał się bardzo napięty. Czasami nawet odwoływałem zajęcia z Luisem, przez co robiło mi się przykro. Miałem nieodparte wrażenie, że go zawiodłem jako nauczyciel i jako ‘’przyjaciel’’. Przecież on przechodził przez piekło, ale wiedziałem też ze się nie rozdwoję, a niestety praca jest ważniejsza, tym bardziej że postanowiliśmy postarać się z Miriam o trzecie dziecko.

Grudzień minął bardzo szybko. W zasadzie, nawet nie zorientowałem się kiedy przez te wszystkie terminy i zajęcia.

                                                                  ***

Krzyknąłem, chcąc zwrócić na siebie uwagę 10 zebranych chórów z Londynu. Rozmowy ustały i wszystkie głowy zwróciły się w moją stronę. Podziękowałem im uśmiechem, przystępując do ostatniej przed występem próby.
- No i pięknie. Macie 15 minut przerwy, a następnie zbieracie się pod drzwiami i czekacie, aż prowadzący, nas zapowie. Zrozumiano? – zapytałem, a kiedy wszyscy skinęli głowami, rozproszyli się w swoich garderobach. Odłożyłem mikrofon na półkę i zeskoczyłem ze sceny idąc w stronę łazienki.
Jakie szczere było moje zdziwienie, kiedy spotkałem Lilith. Wieki tej kobiety nie widziałem. Jak zwykle, musiała  ubrać się w sukienkę, która odsłaniała jej filigranowy biuścik. Zielone oczy ozdobiła fioletem, a  czerwone włosy , spadające na jej ramiona aż płonęły ogniem i idealnie kontrastowały się z krwistymi ustami.  Nie mam pojęcia, dlaczego, ale jej uroda zawsze mnie dziwnie hipnotyzowała. Szczególnie te oczy przyciągały uwagę. Przytuliliśmy się do siebie na przywitanie i porozmawialiśmy chwilę.
- A jak trzyma się Luis?  - zapytałem zaciekawiony.
- Dobrze. Ostatnio trochę chorował, ale nie mogłam go trzymać długo w domu. Narobił by sobie zaległości w szkole i miałby potem problemy z nadrobieniem tego – westchnęła i odciągnęła włosy do tyłu. Tym samym spowodowała, że jej biust był widoczny dla wszystkich zebranych gości.
- Wiesz Lili, chciałbym z tobą o tym porozmawiać… Uważam, że masz zbyt wielkie ambicje wobec syna. Nie masz takiego odczucia?
- Nie, dlaczego? Przecież świetnie sobie radzi – uśmiechnęła się pokazując swoje śnieżnobiałe ząbki. Więc najwidoczniej była ślepa na losy swojego syna… Serce mi się ścisnęło z żalu i współczucia dla chłopaka.
- Po prostu trochę z nim o tym rozmawiałem i wydaje mi się, że zwolnienie go chociaż z jednego dodatkowego przedmiotu, odciąży go od problemów.
- Nie słuchaj go. Bredzi – mruknęła niewzruszona – Oh, wybacz. Musze już iść. Do zobaczenia.. – puściła mi oczko i na pożegnanie dwuznacznie przejechała dłonią po moim torsie.
- Cześć – westchnąłem.
Zdenerwowałem się jej samolubnym zachowaniem do tego stopnia, że musiałem iść zapalić. Odebrałem kurtkę z szatni i wyszedłem na tyły budynku. Nie byłem sam. Luis siedział na barierce w samym garniturze i palił papierosa. Co za nieodpowiedzialność… przecież dopiero co był chory. Zdjąłem swój płaszcz, zarzucając go na ciało chłopaka. Luis zmarszczył brwi, a kiedy mnie poznał uśmiechnął się. Oparłem się o barierkę  i zapaliłem fajkę.
- Nie musiałeś.
- Wybacz, nie mogę patrzeć na głupotę innych – odparłem surowo. Obdarzyłem go bardzo złowrogim spojrzeniem, ale to wszystko było tylko po to by chłopak uświadomił sobie, że zdrowie jest najważniejsze. Tym bardziej, że od kilku dni prószy śnieg i zrobiło się bardzo zimno.
- Mhm… a ty? Sam jeszcze zmarzniesz.
- Nic mi nie będzie – odparłem zaciągając się fajką. – radzisz sobie?
- Jakoś muszę. Zrobiłem sobie ostatnio trochę wolnego, ale cóż.. matka się w końcu zdenerwowała i wyrzuciła mnie z domu.
- Rozmawiałem z nią o tym przed chwilą. Próbowałem ją namówić, aby odwołała ci jakieś zajęcia, ale chyba przeleciało jej to miedzy uszami. – westchnąłem ciężko.
- E tam. Ważne że próbowałeś. Dziękuje – odparł, dziwnie radośnie.
 Skończył palić. Wyrzucił końcówkę papierosa przed siebie i zdjąwszy płaszcz, narzucił go na mnie.
- Nagrzałem ci trochę. Muszę już wracać, bo się zdenerwuje… cóż.. przepraszam, że nie mogę zostać dłużej – odparł. Spojrzałem na niego. Białe płatki śniegu kontrastowały się z czarnymi włosami. Wyglądał niewinnie, ale i też delikatnie.
- Zmykaj stąd. – mruknąłem uśmiechając się. Chłopak odwzajemnij gest i natychmiast zniknął za drzwiami budynku.

                                                                 ***

Pamiętnik zachwyconego nastolatka

Uśmiechnięty przemierzałem przez korytarz do hali głównej. Ivo jest naprawdę miłym facetem. To co przed sekundą zrobił było takie urocze i takie słodkie, że nie mogłem powstrzymać uśmiechu. W pewnym momencie wpadłem na mamę.
- Gdzie się kręcisz? Znajdź swoje miejsce na sali i poczekaj na mnie – burknęła tym swoim niezadowolonym tonem i poprawiła swój biustonosz, uprzednio sprawdzając czy nikt na nią nie zerka.
- Już idę – odparłem niemiło, na co skarciła mnie wzrokiem. Usiadłem na swoim miejscu. Był to pierwszy rząd po prawej stronie. Cóż, przynajmniej będę lepiej słyszeć i  widzieć. Zastanawiałem się, jaką rolę odgrywał w tym wszystkim Ivo. W rogu sceny  stał wielki, czarny fortepian, więc może będzie na nim grać?
Zauważyłem, że większość osób już zajęła swoje miejsce. Na scenę wyszła dość zgrabna blondynka i zaczęła przedstawiać powód dzisiejszego koncertu. Zbiórka charytatywna? Świąteczne piosenki?
Nuda.
Oparłem głowę o nadgarstek i przymknąłem oczy. Mam nadzieję, że nikt tego nie zauważy. Wszystko się zmieniło, gdy z wyrywek zdań usłyszałem nazwisko Ivo. Leniwie otworzyłem oczy i dojrzałem blondyna za kurtyną. W momencie, gdy po stopniach wchodził na scenę, w hali oklaski stawały się głośniejsze i silniejsze. Czyżby ludzie aż tak go szanowali? Przecież on będzie tu tylko grał… Nie , żebym podważał jego kompetencje, broń boże, ale wydaje mi się, że w tym wszystkim chór jest najważniejszy. Jak szczere było moje zdziwienie, gdy Ivo ukłonił się i odwrócił do publiczności.

Chwila… czy Ivo właśnie będzie dyrygował?

Zmarszczyłem brwi, ale równocześnie się uśmiechnąłem w duchu. Pierwszy raz zobaczę, jak radzi sobie z chórem! Mężczyzna, ubrany w samą koszulę i spodnie od garnitury,  przyłożył do ucha kamerton, a następnie podał czysty dźwięk ‘’A’’ chórzystom. Usiadłem wygodnie w fotelu, by móc podziwiać nie tylko występ, ale i nauczyciela. Mężczyzna z gracją wskazywał metrum, dynamikę utworu i artykulację poszczególnych dźwięków.  Wydawałoby się, że z lekkością prowadzi chór, jednak ja wiedziałem ile siły, profesjonalizmu i starań wkładał w to Ivo.  Widziałem po nim, że nie dyryguje samym ciałem. Robił to również duszą. Ivo był przykładem człowieka, który w pełni oddawał się swojej pasji i zamiłowaniom. Teraz dopiero zrozumiałem, że z tego właśnie powodu Ivo miał tak wielki szacunek i zaufanie wśród zgromadzonych tu ludzi – i nie tylko.
Wystąpienie Ivo trwało niestety tylko pół godziny. Widząc to, co stworzył zapierało dech w piersiach. Na sam koniec, zaśpiewali utwór, którego Ivo uczył się w trakcie drogi do Leeds. Po Sali rozniosły się słowa ‘’ Do życia budzi mnie muzyka’’.  Melodia budziła we mnie specyficzne uczucia, ponieważ utwór ten zawsze będzie mi się kojarzył z Ivo i z pobytem w Leeds. Na samą myśl o tym, poczułem się szczęśliwszy. Prawie zapomniałem, jak to jest być szczęśliwym. Taka mała rzecz, a wniosła tak wiele do mojego samopoczucia.

Oczywiście, wszystko co piękne, kiedyś się kończy. Ivo ukłoni się na zakończenie, dostając gromkie owacje i  krzyki gdzieś z tyłu widowni. Na chwilę, nasze spojrzenia się skrzyżowały. Posłałem mu delikatny uśmiech, tak jak on posłał mi go w trakcie konkursu. Czoło nauczyciela świeciło się w blasku reflektorów. Musiał mocno się stresować…
Po wszystkim, Ivo już nie zobaczyłem.

                                                                  ***

- Jak koncert? – zapytała, rozbierając się w przedpokoju. Przechyliłem głowę, nie rozumiejąc jednej rzeczy.
- Byłaś gdzieś?
- Tak, w sklepie. Musiałam kupić bułki na kolacje dla dzieci – odparła. Zerknąłem na stół - nie zauważyłem na nim żadnych zakupów.
- Maamoo, wreszcie wróciłaś! – krzyknęła Nina i podbiegła do nas. – Dlaczego cię tak długo nie było? – zapytała, wpatrzona na mamę. Ja również zerknąłem na Miriam. Pogodna twarz kobiety przeobraziła się nagle w grymas wściekłości. Obdarzyła nim moją córkę, na co Nina spuściła głowę. Podszedłem do niej i pogłaskałem ją pobujanych włosach, mówiąc, aby poszła do pokoju,
- Wiesz co? Jest mi zwyczajnie przykro. Wiesz, jak się starałem, jak mi zależało na tym, abyś tam była wraz z dzieciakami. Chciałem, potrzebowałem nawet twojego wsparcia. A ty? Po prostu to olałaś. A ja myślałem, że serio się źle czujesz… - powiedziałem, rzucając na szafkę swój płaszcz. Było mi bardzo smutno. Zawsze mogłem na niej polegać, a ona, teraz w tej ciągłej gonitwie terminów, spraw, zostawiła mnie samego.
- Ivo… - szepnęła, łapiąc mnie za rękę.
- Nie chce z tobą rozmawiać… - odparłem,  wyrywając dłoń z jej uścisku. Wściekły, poszedłem na górę, do sypialni i nie przebierając się, usnąłem zaraz po położeniu się.

                                                                  ***

Jechałem samochodem wraz z jakimś chłopakiem. Nie wiedziałem po co, ani dokąd. Wiedziałem tylko, że o czymś rozmawialiśmy i, że w pewnym momencie chłopak obdarzył mnie przecudnym uśmiechem, rodem Marilyn Monroe. Nie mogłem patrzeć na drogę.  Jego ciało, ten uśmiech… zahipnotyzował mnie do tego stopnia, że nie byłem w stanie myśleć racjonalnie.. Usłyszałem sygnał klaksonu, który wybudził mnie z tego transu, a potem światła  samochodu, który jechał prosto na nas.

Ciemność.

Otworzyłem lekko oczy. Rozmazane światło, rozmazane sylwetki ludzi, rozmazane słowa, wpadające co jakiś czas do mojego umysłu. Nic nie mogłem zrozumieć z tego bełkotu. Co oni ze mną robią? Co mówią? Próbowałem się poruszyć w akcie paniki ale prawdopodobnie byłem unieruchomiony. Spojrzałem w bok i ujrzałem swoje przebite ramie. To chyba kawałek metalu... nie... to mnóstwo szkła, powbijanego w moje ciało...

 Ciemność.

Przeżywający ból w okolicach skroni i nagle opadające kosmyki włosów na twarz. Mój ukochany, złocisty kolor pokrył się szkarłatem...a może to wina światła? Oszołomiony, nie mogłem zorientować się gdzie jestem. Spojrzałem jeszcze raz na swoje ramie. Tym razem miałem tylko koszulę, nasączoną krwią. Przede mną, znajdowała się grupa ludzi. Próbowałem dojrzeć co się dzieje, jednak na samym początku widziałem wszystko jak przez mgłę.
Gdy tylko obraz wyostrzył się choć na trochę, ujrzałem rozstawiony sprzęt medyczny,  defibrylator i czarny worek, do którego chowano ciało. Moje serce zatrzymało się. Chłopakiem, który  jechał wraz ze mną i prawdopodobnie z mojej winy zginął był….

Luis.

                                                                   ***

Obudziłem się, cały oblany zimnym potem. Ubranie, które miałem na sobie, niemiłosiernie kleiło się do moich pleców.  Mój oddech był nierównomierny, więc próbowałem go unormować.  Leniwie wstałem z łózka i zszedłem do kuchni, by móc napić się chociażby szklanki wody. Przetarłem twarz i biorąc czajnik, nalałem przegotowaną wodę do kubka i wypiłem ją jednym  tchem. Zerknąłem na zegarek widzący na ścianie. Dochodziła czwarta rano. Pokrzątałem się po całym domu, nie wiedząc co z sobą zrobić. Nie miałem siły już spać. Nawet nie chciałem próbować. Na domiar złego, dzisiaj jest wigilia, a to oznaczało tylko jedno – starcie z teściową.

                                                                   ***

- Nie lubię, gdy milczysz – szepnęła, siedząc w samochodzie. Była bardzo smutna z powodu wczorajszego dnia, jednak nic nie mogłem na to poradzić. Ciągle zerkała na dzieciaki, które siedziały na tylnych siedzeniach, albo wpatrywała się w swoje palce.
- Zawiodłaś mnie - odparłem szczerze.
- Wiem.. ale to tak wszystko dziwnie wyszło…
- Rozumiem. Ktoś jest ważniejszy od twojego własnego męża – zaśmiałem się ironicznie, próbując skupić się na drodze.
- Ivo, proszę… jest wigilia… nie należy kłócić się w takim dniu…
- Wigilia srylia…
- Ivo!
- Srylia, srylia! Jedziemy na srylie?! – pisnął Dimitr z fotelika, a za nim słowo powtórzyła Nina. Oboje z Miriam odwróciliśmy się w stronę dzieci nie dowierzając, że mogli to powtórzyć.
- No pięknie Ivo!
- Tak, jak całe życie moja kur…- ugryzłem się w wargę widząc złowrogi wyraz zony.
- Nie ważne – mruknąłem , wymuszając uśmiech.

To samo zrobiłem widząc teściową. Przytuliłem ją – niestety – i zająłem się synem. Zdjąłem z niego wierzchnie okrycie i za rękę zaprowadziłem go do wielkiego salonu, gdzie czekali już pozostali goście. Dimitr zajął się układaniem klocków lego  z kuzynem, a ja przysiadłem do stołu, uprzednio witając się ze wszystkimi.  Tamara – matka Miriam była niebywałą jędzą i szmatą. Nienawidziła mnie, ponieważ znała się z moją matką, która rzekomo ‘’odbiła’’ jej mojego ojca.  Podobno po tym fakcie wyjechała z Moskwy do Anglii i poznała Feliksa. Nie wiem czy to prawda. Nigdy nie dociekałem  i  o nic nikogo nie pytałem.  A że jakimś cudem los splótł serce moje i Miriam, musiała pogodzić się z faktem, że jestem skurwysynem. Jej mąż, czyli  Feliks był natomiast bardzo miłym i sympatycznym teściem. Często rozmawialiśmy o samochodach, sporcie i tym podobnym. Mieliśmy dużo wspólnych poglądów na temat świata, dlatego najbardziej skupiłem się na rozmowie z nim.
- Ivo, czytałam twój wywiad który ukazał się w gazecie – powiedziała oschle Tamara. Oczywiście, w jej głosie można było dostrzec nutę miłego tonu, ale najwidoczniej jej nie wyszło.
- Ah tak? To bardzo miłe. I co na ten temat sądzisz? – zapytałem, z czystej ciekawości.
- Nie uważam, aby rozwój kulturowy miał aż tak wielkie znaczenie dla nastolatków. Moim zdaniem lekko przesadziłeś – odparła, popijając wino. Widziałem minę Miriam, która z litością patrzyła się na matkę.
-  Cóż, moim zdaniem ma. Uczy ich myślenia, pobudza do różnych refleksji. A to wszystko składa się na dojrzałość  emocjonalną.

Na moją opinię tylko prychnęła pogardliwie. Uśmiechnąłem się współczując jej  toku myślenia. Spojrzałem na swój talerz. Dobrze byłoby coś zjeść….

                                                                          ***

- Nienawidzę twojej matki – krzyknąłem zza drzwi od toalety – Jestem pewien że ta szmata dosypała mi czegoś.  – jęknąłem. Czułem jak dosłownie rozsadza mi żołądek.
- Oj nie bądź śmieszny. Po prostu za dużo zjadłeś albo coś ci zaszkodziło… - odparła, stojąc za drzwiami.
- Tak kurwa, pierdolony arszenik.
- Oh, tutaj jesteś córciu. Co z Ivo? – usłyszałem głos Tamary. Wyobraziłem sobie, jaka musi być z siebie dumna, wiedząc ze teraz cierpię.
- A jak myślisz? Testament zacznie zaraz pisać – westchnęła ciężko.
- Ah, bo wiesz, korzystałam z nowego przepisu. Dodałam do ryby trochę soi i prawda że od razu lepiej smakuje? – odparła wesoło.
- Mamo! Przecież wiesz, że Ivo jest uczulony na soję! – pisnęła po chwili Miriam.
- Nie no, to są kurwa jakieś jaja… -  szepnąłem, zakrywając twarz dłońmi. Zmarszczyłem brwi, widząc opuchliznę na palcach – Czy możecie pójść spod drzwi? Próbuje się skupić do cholery – krzyknąłem, na co obie migiem zeszły na dół. Zdołałem usłyszeć ich śmiech.

Nienawidzę świąt. Po prostu kurwa nienawidzę.




7 komentarzy:

  1. Łooo... te wszystkie rozmyślenia Luisa przedstawiłaś w tak....hmmm, tak rzeczywisty sposób ,że wydaje się jakby to wszystko mówił do ciebie.
    Natomiast Ivo .. hmmm tu to ja się w ogóle zastanawiam co będzie dalej. Nie wiem czemu ale nie podoba mi się zachowanie Miriam. A jej matka ..jeju jakiś koszmar ,no po prostu co za suka.
    Rozdział jak dla mnie był świetny (jak zawsze w sumie)
    Weny~ i już trochę spóźnionych ale szczęśliwych świąt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że mam kogoś takiego jak Ty ;___;
      Dziękuje z całego serduszka za wsparcie :D Postaram się być jescze lepsza w tym co robię! Dodajesz mi skrzydeł, laska XD

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowite! Kiedy czytałam fragment o śnie Ivo, byłam doprawdy zszokowana, a następnie on się obudził i kamień spadł mi z serca.
    Przy końcówce nie mogłam powstrzymać śmiechu. Biedny Ivo, oby wyzdrowiał jak najszybciej! Co do Miriam... Hm, wydaje się być kochającą żoną, ale coś mi w niej nie pasuje. Jestem za to ogromną miłośniczką Lilith! Uwielbiam ją, choć jej traktowanie syna jest okropne.
    Życzę weny i szczęśliwego nowego roku!!! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    matka to naprawdę nic nie zauważa, coś mi tutaj nie gra, z tym pomysłem o staranie się o trzecie dziecko, może jest już w ciąży, a ojcem jest ktoś inny, nie wiadomo w ogóle gdzie była i ten jego sen...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    jego matka naprawdę nic nie zauważa, ten pomysłem o staranie się o trzecie dziecko jakoś tak mi nie gra..., może jest już w ciąży, a ojcem jest ktoś inny, nie wiadomo w ogóle gdzie była i ten jego sen...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    ok, rozdział jest świetny, ta sytuacja i staranie się o trzecie dziecko, coś mo jest podejrzane, może już jest w ciąży z kimś innym i chce go wrobić, ciekawe gdzie była i ten zen Ivo... matka Luisa nic nie zauważa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń