Chciałabym Wam wszystkim podziękować za motywację do pisania! Zauważyłam, że liczba komentarzy i wyświetleń zwiększyła się dwukrotnie i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa!
Jesteście po prostu świetni!
A teraz zapraszam Was na XI rozdział moich wypocin, w których chwilowo pomaga mi mój chłopak! <Panie, robimy zrzutkę na leczenie jego zranionej psychiki>
- A kogoż to moje oczy widzą! Ivo Ławrientiejewicz
Pavlichenko we własnej osobie! Siadaj, drogi przyjacielu, siadaj i opowiadaj co
tam w duszy gra! – Zachichotał schodząc z drabiny umieszczonej przy 3 metrowej
szafie z przeróżnymi książkami w twardych okładkach. Poprawił swoje okrągłe
okulary i ze szczerą radością na twarzy, podał mi rękę. Odwzajemniłem uścisk
dłoni zmuszając kąciki ust do delikatnego uśmiechu.
- Co żeś tak zbladł, co? Aż tak paskudnie wyglądam? –
zażartował, zerkając na lustro w drewnianej oprawie, wiszące nieopodal.
Skrzywił się, widząc swoje odbicie, a potem spojrzał na mnie i wzruszył
ramionami – Fakt, lata świetności mam za sobą, hehe, no ale to nic! Co tak
milczysz? Może zaparzę ci herbaty? Dokładnie za kwadrans mamy siedemnastą, więc
najwyższy czas! A myślę że ciepły napar z angielskich liści dobrze ci zrobi.
- Za dużo gadasz, Williamie. – odparłem zmieszany szybkością
jego wypowiedzi. Zbyt dużo czasu minęło
od naszego ostatniego spotkania. Zdążyłem się odzwyczaić, że ten typ ma
nierówno pod sufitem, ale to nie zmieniało faktu, że dalej go kochałem.
- Wiem, wiem, zdążyłeś już zapomnieć. Szkoda, że jesteś tak
zajęty, że nie masz chwili wpaść do starego przyjaciela , ahh! No, ale każdy
sobie rzepkę skrobie, są ważne i ważniejsze rzeczy. Rozumiem to, w pełni
rozumiem – Gdy wypowiadał te wszystkie zdania, chodził od kąta do kąta, w
poszukiwaniu filiżanek i herbaty.
- Nie miej mi za złe. Kiedy mogłem, przyjeżdżałem do ciebie.
– westchnąłem, rozżalony. Oczywiście, że mi go brakowało. Chwilami, nie było
dnia, abym o nim nie myślał. Miałem wyrzuty sumienia, że nie miałem czasu
spotkać się z tym starym świrem i powspominać dawne dzieje.
Rozejrzałem się po przestronnej bibliotece. Rzędy półek
wypełnione były masą książek w różnych
językach. Tworzyły jeden, wielki poplątany korytarz, w którym ktoś nieobeznany mogł
się zagubić Znajdowałem się w rezydencji
Harkerów – rodziny politycznej z początku dwudziestego wieku. William był
prapraprawnukiem Williama Harkera – Liberalnego bankiera i kupca, który zdobył
kiedyś fortunę na handlu wełną. Cóż, po domostwie było widać, że choć
stuletnie, nadal biło elegancją, bogactwem i nadzwyczajną atmosferą.
Pozwoliłem sobie spocząć na obitym prawdziwą skórą
karmazynowym fotelu, ozdobionym złotymi ornamentami. Założyłem nogę na nogę i
podparłem dłonią swój podbródek. Will, jak zwykle miał rozczochrane siwiejące
już włosy, wiekową, przetartą kamizelkę i jasnożółte spodnie, pobrudzone
plamami od kawy i kredy.
Mężczyzna strącił wiele cennych książek z biurka i postawił
na nim dwie, gotowe już filiżanki
herbaty. Wiedziałem, że książki były jego najwyższą wartością, ale czasami
traktował je jak zwykły papier.Nawet, jeśli niektóre księgozbiory liczyły sobie
kilkaset lat..
- Wiem, że przychodzisz z jakimś problemem. Widzę to po
twoim zachowaniu, więc nie śpiesz się i opowiadaj. Mamy całą noc, hehe… -
mruknął, zerkając na mnie spod okrągłych oprawek.
-Masz rację. Chcę się poradzić… -zacząłem, jednak anglik
przerwał moją wypowiedź wtrącając – Byłbym zapomniał! Słyszałem o Miriam!
Gratulację, Ivo, rodzinka się powiększa, co? Ahh, co ja bym dał, żeby chociaż
taką o, spod latarni wyrwać. Cóż za ironia losu, że nawet dziwka za kasę mnie
nie chce – westchnął poirytowany. Spojrzał smutny w swój kubek, lecz po tym
oczy mu zalśniły i znów zerknęły na mnie.
Parsknąłem, wysyłając mu ironiczny uśmieszek. Zabolało mnie, gdy
wspomniał o Miriam, jednak cel mojej wizyty właśnie jej dotyczył.
- Daj spokój. Ja cię
mogę przelecieć za funta – mruknąłem, upijając łyk naparu. Nie mogłem powiedzieć,
że była słaba – wręcz przeciwnie. Will robił najlepsze herbaty, jakie piłem w
swoim życiu.
- Cenisz się, stary – zachichotał, przeciągając dłonią swoje
włosy.- No, ale dość już o kopulacji. Nic by z tego nie wyszło, mój drogi.
Pokręciłem tylko głową z rozbawieniem. Poprawiłem mankiety swojej szarej, lekko
wygiętej koszuli i wygodnie usadowiłem się na miękkim fotelu. Cóż, wyglądało na
to, że nadeszła ta chwila. Poskładałem urywki zdań w umyśle i westchnąłem z
bólem w sercu.
- Generalnie, chciałem poruszyć dość delikatną sprawę.
Chciałbym, abyś polecił mi dobrego adwokata.
- Adwokata? A do czego? Zgwałciłeś jakiegoś biednego chłopca
i zakopałeś go pod swoim domem?
- Uwierz mi, wolałbym to, niż rozwód. – westchnąłem,
składając dłonie na kolanach. Trudno było wymówić to słowo. Rozwód. Rozwód… Czy
ono nie jest takie nienaturalne?
- Rozwód?! Ivo Ławrientiejewicz Pavlichenko chyba nie chcesz
mi powiedzieć…?!
- Właśnie to chcę powiedzieć.
- Kto?
- Miriam – skłamałem. Nie miałem odwagi przyznać się też do
swoich wybryków. Gdybym był bardziej asertywny, z pewnością nic by nie zaszło
między mną, a Lilith.
Mężczyzna widocznie posmutniał. Zszedł z mahoniowego biurka,
na którym siedział podczas naszej rozmowy i drapiąc się po głowie, zaczął
krążyć po bibliotece. Najwidoczniej próbował przypomnieć sobie nazwiska dobrych
prawników.
- Jakże mi przykro, mój drogi.. To musiał być dla ciebie
cios! No ale, nie każda kobieta jest aniołem, oj nie. Zdarzają się takie suki…
- Skończ.
- Tak tak, naturalnie… Potrzebujesz prawnika, aby zawalczyć
o dzieciaki, no nie? Hehe, jak im tam było? Dmitry i Nina! Dziewczynka starsza,
chłopczyk młodszy… To ile to to ma już lat?
- Nie mów o nich
‘’to’’. Wiesz, że to moje skarby. Dimitr kończy pięć lat, a Nina dziewięć.
- Jak to to szybko rośnie! Pamiętam jak Dimitr jeszcze w
pieluchy…
- Williamie, nie chcę cię poganiać, ale śpieszę się. Mam
teraz taki natłok w pracy, że z trudem znalazłem tę godzinę dla ciebie. Wiem,
że to mało, że na pewno chcesz ze mną porozmawiać, jednak nie mogę. Nie
dzisiaj.
- Tak tak, już… -
mruknął, speszony. Oparł się o trzymetrową szafę rozmyślając.
- Cóż, z ogólnych statystyki opinii, najlepiej wypada Harry
George Middle. No, ale zaraz po nim jest Ann Rozansky, taka polka…
- Rozumiem... – przytaknąłem, wypijając całą zawartość
kubka. – Znasz ich kancelarie, numery do biur?
- Miałem gdzieś zapisane – ponownie podrapał się po głowie i
podszedł do biurka. Wyjął z szufladki mały,czarny notesik, zaczynając w nim
szukać adresów. Trwało to dobre pięć minut, zanim dorwał się do ich nazwisk.
Wszystko zapisał piórem na kartce i podał mi ją, poprawiając swoje okulary.
- Proszę! – uśmiechnął się słabo. Nie dziwiłem mu się,
sytuacja w której się znajdowałem, nie była zbyt wesoła. Narzuciłem na siebie
czarny płaszcz i owinąłem szyję granatową chustą.
- Dzięki wielkie. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć –
odparłem, chowając do kieszeni kawałek papieru.
Na pożegnanie, obaj mocno się do siebie przytuliliśmy.
Uśmiechnąłem się delikatnie, w tym trwającym kilka sekund uścisku. Brakowało mi
go, brakowało mi przytulania. Jakoś wszystkiego mi brakowało.
- Obiecuję, że niedługo znowu się zobaczymy – mruknąłem,
klepiąc go delikatnie w ramię.
- Trzymam za słowo, przyjacielu.
Pamiętnik Nastolatka
Po kilkutygodniowej przerwie, zmobilizowałem się do
nadrobienia swoich strat. Godzinami siedziałem przed biurkiem, przepisując
zeszyty i nadrabiając tematy. – Dlaczego byłem takim debilem? – pomyślałem w
trakcie rozwiązywania zadań z chemii. Straciłem tyle czasu na człowieka, który
nie był tego wart. Równie dobrze, mogłem się słuchać Ivo. Teraz wiedziałem, kto
tak naprawdę się o mnie troszczył. Lilith, gdy tylko mnie zobaczyła,
natychmiast oszołomiona wpadła mi w ramiona, a przez następne kilka dni
chodziła szczęśliwą po domu mówiąc ‘’ Dałam ci to, co chciałeś, a teraz
siedzisz i się męczysz jak ostatni ćwok. I kto miał rację? Hehehe’’.
Na to wspomnienie się zawsze delikatnie uśmiechałem.
Pozwoliła mi przeżyć to, co chciałem, ale kto tak naprawdę wyszedł na tym
dobrze?
Nikt.
Nie poznałem jej. Te kilkanaście dni znacząco wypłynęło na
relacje między mną a mamą – Zdziwiłem się, że zaczęła zwracać na mnie uwagę i
poświęcać mi więcej czasu. Więc, jednak to była prawda – ludzie się zmieniają.
Było mi przykro – musiałem długo cierpieć, nim okazała mi cień zainteresowania.
Pod prysznicem bacznie obserwowałem swoje oszpecone ciało.
Raz nawet, walnąłem się specjalnie głową o kafelki – Jak ja mogłem to robić?
Wyszedłem na jakąś pizdę. – ze sto razy przeleciało mi to przez myśl. To
niewiarygodne, jak sposób myślenia się zmienia. Najdziwniejszym uczuciem było
to, jak uświadomiłem sobie wszystkie swoje błędy. Nagle poczułem się tak
doświadczony życiem, tak obeznanym i dojrzały. A przecież to był jeden wielki
kretynizm. Dalej miałem naście lat i wiedziałem tyle, co 1% doświadczenia Ivo
czy mamy.
Denerwowałem się. Zostało mi zaledwie 2 miesiące do testów
zaliczeniowych, a jeszcze nie wiedziałem, co chcę zdawać. Zaprzepaściłem cały
miesiąc na zabawy i głupstwa, a teraz muszę się nad tym męczyć. I pomyśleć, że poza tym mam jeszcze
fortepian, szermierkę i korki…
Przyjechałem do szkoły. Pogoda była fatalna – deszcz padał i
nadawał tę depresyjną atmosferę w mieście. Wiatr niebezpiecznie kołysał
koronami drzew, dając złudne wrażenie przechodniom, że za chwilę jakiś dąb czy
klon zawali im się wprost na drogę. Jednak mi to nie przeszkadzało. Byłem
zbytnio podniecony i pełny energii, by dać się omotać pogodzie. Clayton, ten
skurwysyn stał w szatni i gadał o czymś ze swoimi gorylami, nie zwracając na
mnie uwagi. Przebrałem się i wyszedłem z tego miejsca. Co jest nie tak?
Dlaczego on, jak zawsze nie przypierdolił się do mnie o byle głupotę?
Na korytarzu, przed salą lekcyjną, Anna podbiegła do mnie i
rzuciła mi się na szyję. Jej czarne włosy połaskotały mnie w twarz.
- Nareszcie jesteś! Co się z Tobą działo? – zapytała
podekscytowana moim widokiem. Zatkało mnie. Dziewczyna, która wcześniej
wymieniała ze mną urywki zdań, teraz rzuca mi się na szyję i pyta co u mnie.
Clayton, mój odwieczny dręczyciel, nie
powiedział do mnie ani jednego złego słowa. Przepraszam, ale co tu się
odjebało?
- Eeee, wiesz, nic szczególnego? – uniosłem delikatnie brwi
– Byłem trochę zajęty?...I takie tam…
- Oh jasne. Ale pamiętaj o zaliczeniach. Mhm.. nie ważne
muszę już lecieć, pa! – wyminęła mnie i poszła w zupełnie inną stronę. A ja
dalej stałem na środku korytarza jak debil, nie mogąc nic z tego zrozumieć.
Usiadłem na ławce, przeglądając strony społecznościowe i wiadomości. Byłbym
zapomniał…
Po akcji w Leeds, Ethan ciągle do mnie wypisywał i dzwonił.
Przepraszał, błagał, zaświadczał, jak bardzo jestem mu drogi i jak bardzo mnie
kocha. Kompletnie ignorowałem jego wiadomości, z delikatnym bólem w sercu. Choć
układało nam się, jak układało, nadal coś do niego czułem. Jednak na szczęście,
z dnia na dzień to uczucie znikało, pozostawiając tylko jedną, małą ranę w sercu.
Najbardziej z tego wszystkiego, brakowało mi Lidii. Nie raz
zastanawiałem się, jak sobie radzi z James’em. Piękna i ambitna, skończyła w
takim towarzystwie…
- E, Luis – warknął Clayton, stojąc nade mną razem z
chłopakami. Leniwie uniosłem na niego wzrok – chyba pierwszy raz, od tak dawna,
użył mojego imienia.
- Słucham – odszczekałem. Najwyraźniej dzień dobroci dla pedała się skończył.
Chłopak podrapał się po głowie szukając kolejnych, wyszukanych tekstów do
obrażania mnie.
- Szukamy osób do wspólnych treningów na siłowni.
Pomyśleliśmy o tobie, więc jeżeli byś chciał to zapraszamy. – odparł z poważną
miną, a ja nie zauważyłem, że moja
szczęka opadła do samych kostek.
-Eee. Okej? Dzięki, pomyśle o tym…? – jęknąłem. Co się z
wami, ludzie, stało podczas mojej nieobecności?
Clayton i jego ekipa odeszli, a ja nadal nie mogłem się
pozbierać.
Czy to ja zwariowałem czy świat zmierza ku zagładzie?
Okazało się, że Ivo nie pracuje już w naszej placówce.
Szkoda, bo teraz musiałem czekać do wieczora aby się z nim spotkać. Po
zajęciach, poszedłem na lekcję szermierki i dostałem mocny opierdol od trenera
za nieobecność na ponad 16 godzinach. Westchnąłem, idąc przebrać się do szatni
w szereg ochraniaczy i wróciłem na pole rozgrywek. Moją przeciwniczką była
Sara, dość brzydka dziewczyna, jednak bardzo utalentowana, jeśli chodziło o ten
sport. W końcu, była mistrzynią nastolatek w Londynie, a to już coś. Rzeczą
oczywistą było, że przegrałem z nią partyjkę. Była za szybka, a moje ruchy zbyt
przewidywalne.
Karą za niechodzenie na zajęcia było posprzątanie całej
Sali. Musiałem się śpieszyć – chciałem zapalić i zdążyć na autobus do Akademii
Muzycznej.
Byłem mokry, spóźniony i zdenerwowany. Przypomniałem sobie,
jak się upokorzyłem przy Ivo. Westchnąłem, rozpinając swój płaszcz. Już na
korytarzu słyszałem rozmowę między nauczycielem, a osobą trzecią. Na chwilę
przystanąłem obok otwartych drzwi, nasłuchując. Wiedziałem, że to nie ładnie,
jednak nie mogłem się powstrzymać.
- Do Hiszpanii? Nie
uważasz, że to zbyt wcześnie? Mogą sobie nie poradzić – westchnął. Rozpoznałem
głos Ivo.
- Wręcz przeciwnie. Myślę, że należy przygotowywać je do
takich wielkich prób. Zdobędą wiedzę, oswoją się. Nie musimy przecież wygrywać
każdego konkursu, prawda? Poza tym,
dlaczego ostatnio jesteś taki pesymistyczny? Zawsze podchodziłeś do swojej
pracy z wielkim entuzjazmem, a teraz mówisz mi, że nic z tego nie będzie.
- Nie wiem. Denerwuje się, to wszystko.
- Niepotrzebnie. Poza tym, pomyśl Ivo. Wypoczniesz sobie.
Załatwimy ci pobyt w pięciogwiazdkowym hotelu, a chórem zaopiekuje się ktoś
inny. Ty tylko załatwisz formalności, poprowadzisz dziewczęta i tyle, cały
tydzień będziesz mógł leżeć i smolić swój tyłek na plaży.
Nastała chwila ciszy. Zastanawiałem się, czy powinienem
teraz wejść i przerwać rozmowę, czy dalej stać i słuchać. Zazdrościłem dla Ivo.
Ma właśnie taką szansę, a nie wydaje mi się, aby był z niej zadowolony. Co ja
bym dał, by wyjechać za granicę!
- Zgoda. Będę musiał
załatwić tylko repertuar i po problemie.
- Generalnie, to nie powiedziałem ci jednej rzeczy.
- Mianowicie?
- Chcą cię wysłać razem z pianistą. Gorzej, że żadnego nie
mamy. Maxwell jest już obstawiony, Neirborth nie chce, to samo z Swinton i
Davis. Będziesz musiał sam kogoś znaleźć.
- Rozumiem. Zgłoszenie pewnie wysłaliście?
- Tak, tydzień temu.
- Razem z pianistą jak mniemam?
- Zgadza się.
- Gratuluję.
- Byliśmy pewni, że Maxwell się zgodzi!
- Dlatego zawsze warto pytać.
Cóż, nie wypadało już
dłużej stać i słuchać, tym bardziej, że sprzątaczka ze śmiesznym kikutem we
włosach podejrzliwie na mnie spojrzała. Zapukałem w uchylone drzwi i usłyszałem
stanowczy głos Ivo. Mężczyźni zamienili ze sobą słówko i pożegnali się.
Położyłem torbę na fotelu i pytająco spoglądałem na blondyna. Profesor nie
wyglądał najlepiej, miałem wrażenie, że coś się w nim zmieniło. Choć mężczyzna
zawsze chodził w idealnie dopasowanej koszuli, teraz wydawała się na niego ciut
za duża. Jej kolor wyblakł, a materiał był cały pognieciony.
- Na co czekasz? Pasaże i do roboty – polecił, nie odrywając
się od biurka. Wyjąłem z teczki nuty i zasiadłem przy fortepianie. Może miał po
prostu zły dzień? Rozgrzałem swoje palce i przystąpiłem do grania.
Przez prawie cały czas, Ivo siedział za biurkiem, a gdy
specjalnie popełniałem jakiś błąd, nawet się nie odzywał. Jakby zupełnie był
gdzie indziej.
- Wiesz, miałem dziś dziwny dzień – zacząłem chcąc nawiązać
z nim jakiś kontakt - Wszyscy w klasie
zmienili do mnie nastawienie, a nawet Clayton zaproponował mi siłownie z jego kumplami - Nie podobało mi
się, że siedział w ciszy. Wolałem go, jako bardziej ożywionego.
- Super – odparł zupełnie bez emocji. Słyszałem tylko
skrolowanie myszki i jego płytki oddech.
- Okej- pomyślałem. Miałeś mnie w dupie to miej dalej. Po
kilku próbach, nauczyciel wstał od biurka i wyszedł bez słowa z pomieszczenia.
Zerknąłem na niego przed wyjściem, a potem mój wzrok powędrował na komputer.
Coś podpowiadało mi, abym zobaczył, co tak skrobał w tych notatkach i czego
szukał. Nasłuchując czy nie wraca, podszedłem do komputera. Na przeglądarce było pełno zakładek, dotyczących
kawalerek w pobliżu Londynu, a na notatkach ich metraż, napisany niezgrabnym
pismem. Przez chwilę pomyślałem, że mógł pójść na studia medyczne, zamiast
muzyczne .Krańce ciężkiej zasłony,
poruszone przez wiatr dotknęły mojej skóry, powodując zatrzymanie akcji serca.
Natychmiast wróciłem do instrumentu i w tym momencie, gdy siadałem na tyłku,
Ivo wszedł do pokoju. Okrążył mnie i podszedł do komputera. Pozamykał wszystkie
zakładki i w końcu zajął się mną.
- Jak ty palcujesz? To mądre to jest? – zapytał, waląc mnie
nutami po głowie. Nawet nie zauważyłem, kiedy i jak ułożyłem palce. Natychmiast
się poprawiłem, jednak wzrok nauczyciela dalej pozostał surowy. Miałem
wrażenie, że jest przemęczony tym wszystkim.
- Jutro kształcenie słuchu. – odparł.
***
- Zachciało im się, kurwa, Hiszpanii – warknąłem sam do
siebie w samochodzie. Nadal byłem wściekły na swoich ‘’kolegów’’ z pracy.
Zawsze mnie wjebią. Zawsze, byle by mnie tylko upokorzyć. I ten zasrany
pianista… skąd ja im znajdę pianistę do cholery?!
Po dwóch dniach
szukania i dostawania odmowy, zwątpiłem. Sam mógłbym pojechać jako
instrumentalista, ale na litość boską, wtedy nie znajdę dyrygenta
.
Jak nie urok, to
sraczka.
Kolejne kilka dni umocniły mnie w przekonaniu, że jestem w
dupie. Na dodatek, mój kontakt z dziećmi się urwał, dostałem list z datą
rozprawy, a o Miriam nie miałem nawet o czym mówić.
Przyjechałem do pracy – najpierw do zakładu, a dopiero potem
do Akademii. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie dziwna atmosfera, która
przywitała mnie w progu. Poczułem się
niezręcznie – wszyscy zerkali na mnie, szepcząc coś między sobą. Czasem, któraś
z moich koleżanek posłała mi współczujące spojrzenie, albo tak mi się
przynajmniej wydawało. Na korytarzu miałem wrażenie że jestem nagi, jakby każdy
znał moje sekrety i grzechy, które popełniłem. Schowałem się w biurze i
odetchnąłem.
Chyba popadam w paranoję.
Pamiętnik nastolatka
Ethan nie dawał za wygraną. Dzwonił, pisał. Posłał nawet
Mark’a, bym się rozczulił i mu odpisał, jednak się nie poddawałem. Ignorowałem
wszelkie wiadomości i wyszło mi to na dobre.
Śmiesznym faktem było to, że postanowiłem dać Claytonowi
szansę. Umówiliśmy się pod jedną z siłowni i na próbę, wszedłem za darmo do
sali ćwiczeń. Tam, czekali już na nas
pozostali z jego paczki. Ćwiczyliśmy ponad dwie godziny, rozmawiając o
sposobach wykonywania ćwiczeń, diecie, suplementach. Z początku, czułem się
dziwnie, lecz z każdą minutą nasze dialogi stawały się coraz bogatsze,
prawdziwe. Ani razu nie usłyszałem przekleństwa z ich strony. Ani jednego
wyzwiska. Niczego. Zachowywali się jakbyśmy się znali dobre kilkanaście lat i
od zawsze tak spędzali czas. Jednak, ciągle trapiło mnie, dlaczego tak nagle
zmienili swoje podejście.
- Mogę was o coś spytać? – zapytałem, cały oblany potem.
Włosy kleiły mi się do czoła, a ja wręcz marzyłem o wannie napełnionej lodowatą
wodą.
- Wal – sapnął Clayton i upił duży łyk wody.
- Dlaczego nie nazwaliście mnie dzisiaj pedałem?
Chłopaki spojrzeli po sobie, jakby nie wiedząc, jak
odpowiedzieć na moje pytanie. Jeden wzruszył ramionami, drugi odwrócił wzrok na
dziewczynę o bardzo kształtnym ciele, a trzeci niesamowicie zafascynowany
czytał regulamin siłowni.
- Wiesz, podczas twojej nieobecności dużo się zmieniło… trochę
myśleliśmy o tym i o tamtym…
- Do rzeczy.
- Nie oglądałeś telewizji, czy jak? Jak ten cały Danny czy David powiesił się na pasku od
spodni w szkolnym kiblu, bo też lubił w dupę tak jak ty? I to wszystko dlatego,
że taki jeden z drugim mówili o nim to co my o tobie.
- Baliście się, że też gdzieś wiszę?
- Tak. Nie chcieliśmy cię mieć na sumieniu – przyznał
szczerze.
- Szlachetnie – parsknąłem.
- No, ale w sumie, spoko się z tobą gada. Więc nawet się
polubiliśmy. Ale nie bierz tego za dosłownie
- zaśmiał się nerwowo.
- A to że lubisz w dupę to co…nikt nie jest idealny. Każdy
ma swoje wady – wtrącił się Mike.
Nawet uśmiechnąłem się pod nosem, podczas gdy inni już dawno
próbowali opanować swój śmiech.
W tej istnej pogoni bólu i poświęcenia, jakimś cudem
dotarłem do domu. Mama siedziała jak zwykle w kuchni, ubrana w szlafrok i
popijała wino wraz z jakąś swoją koleżanką z pracy. Przywitałem się i poszedłem
od razu pod prysznic, chcąc się rozluźnić.
Opuszkami palców jeździłem po swoich udach, myśląc o Ivo.
Nie, to nie były żadne zbereźne myśli. Martwiłem się o niego. Na próbach był
taki nieobecny, dosłownie bez życia. Nawet grając, całe jego biuro zdawało się
szare i ciemne, mimo wielu radosnych akcentów. I te mieszkania… na cholerę mu
one?
Przebrałem się w jakiś domowy ciuch i poczułem, jak bardzo
jestem głodny. Rozpakowałem swoje torby i zszedłem na dół, po obiad. Już w połowie
schodów usłyszałem wzmiankę o nauczycielu.
- Biedny Ivo… Jak ona mogła mu to zrobić? I to jeszcze w ciąży! Co ten facet musi teraz
przeżywać…
Przybliżyłem się. Tylko ściana dzieliła mnie od kuchni.
- Daj spokój, Elizabeth. Również nie mieści mi się to w
głowie. Dwójka dzieci, taki wspaniały facet, wierny, przystojny .A ona dała za
przeproszeniem dupy dla jakiegoś dzieciaka.
-Do tej pory nie mogę w to uwierzyć. Zostawić usytuowanego
mężczyznę, szlachcica czystej krwi, dla jakiegoś pierwszego lepszego szczyla…
Więc dlatego Ivo był taki inny…
- Ciekawe, czy to w ogóle jego dziecko.
- Weź nie żartuj!
- A to wiadomo?
Zrobiło mi się smutno. Ivo teraz przeżywał katorgę i był
zupełnie sam. Tak, jak ja dawniej…
Teraz już zrozumiałem, dlaczego szukał kawalerki. Wyprowadza
się. Bez słowa wszedłem do kuchni – plotki kobiet ustały i natychmiast zmieniły
się w zwykłą rozmowę o pracy. Nałożyłem sobie obiad, zjadłem i wróciłem do
siebie. Miałem wrażenie, że całe życie ze mnie ulatuje. Położyłem się na łóżku,
wyjąłem z szuflady ołówki i szkicownik. Znów go narysowałem. Uśmiechnięty,
pełen życia i marzeń, dyrygent zerkał na mnie na kartce.
Zrobiłbym wszystko, aby Ivo znowu się uśmiechnął.
***
Wszyscy już o tym wiedzieli. Kurwa, wiedzieli. Ich wzrok, ciągle plotki krążące po całej
akademii. Ciepłe słowa, wyrazy współczucia, chęci poprawienia mi humoru, stado
samotnych kobiet po trzydziestce, szukających takich facetów jak ja! Ale co
mnie to obchodziło?
Ja chcę tylko ją! Chcę starą Miriam, słodką i niewinną
dziewczynę z akademika!
Przyznali się dopiero po kilku dniach. Starsza pani
profesor, ubrana jak zwykle w garsonkę i piętnastocentymetrowe szpilki,
zajrzała do mojego gabinetu z własnymi wypiekanymi ciasteczkami i opowiedziała
mi wszystko, co działo się tu – w moim miejscu pracy. Podobno jeden z
profesorów widział Miriam w towarzystwie
Victora. Opowiedział o swoim doświadczeniu i tak, wiadomość rozeszła się
po ludziach, a ja zostałem obiektem westchnień, żalów i współczucia.
Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Na dodatek ten
pianista! Wszystko się waliło, całe moje dotychczasowe życie legło w gruzach.
Czułem się nagi i winny. Bo przecież to nie ona zaczęła, tylko ja, do cholery!
Umówiłem się z Williamem. Chciałem w końcu się wygadać,
porządnie spoić i rozpłakać, jak małe dziecko. Gdy stanąłem w progu rezydencji,
Will, poprawił tylko swoje okulary i bez słowa zaprosił mnie do środka. W
ukochanej bibliotece mężczyzny, stojąc na środku pokoju, upuściłem swoją teczkę.
Wszystkie nuty, pasaże i dokumenty wysypały się na drewnianą podłogę.
Spojrzałem na nie, a następnie na Williama.
W tamtej chwili skrzywiłem się w grymas i wydałem z siebie żałosny jęk, który przerodził się w
potężny krzyk rozpaczy.
1.Składam się na zranioną psychike Twojego chłopaka XD Szczerze smutny rozdział :c Tak mi szkoda Ivo. :< Ale już w moim umyśle yaoi kraja się scenka jak Ivo pada w ramiona Luisa i zostają małżeństwem i ZAPOMINA o Miriam! XD Fajny rozdział jak zawsze :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy, każda złotówka się liczy!
UsuńTak, pobierają się, Luis zachodzi w ciąże, bo okazało się, że jednak ma organy żeńskie połączone z odbytem, więc Ivo dorobił się czwartego dziedzica XDDDDDD Btw, był już taki przypadek, ale niestety, dziewczyny :-;
Dziękuję za komentarz, właśnie biorę się za nastepny rozdział!! Kocham <3
Pisaj pisaj ! Świetnie się czyta! Szkoda mi Ivo, baby są straszne.. ( no dobra, on święty też nie jest no ale...).. Mam nadzieję, że między nim a Luisem się ułoży. Życzę dużo dużo wena :) a facet niech nie przesadza! psychikę leczy mu będziemy po ostrych zabawach jak już Luis i Ivo się pogodzą :D albo będą godzić :D Pozdrawiam Minka :)
OdpowiedzUsuńOj, nie wiem czy będzie obecny przy tworzeniu tego typu scenek XD Ale zobaczymy, może sam mi coś poradzi hahah
UsuńDziękuję za komentarz. Już się biorę do roboty!
Aaach! Wspaniałe! Gratuluję Twojemu chłopakowi, jak i Tobie za wkład do tak wspaniałego rozdziału. Wygląda na to, że role Ivo i Luisa trochę sie odwróciły. Cudowne, cudowne, cudowne! Z niecierpliwością czekam na dalszą część! Powodzenia w dalszym pisaniu~
OdpowiedzUsuńPiękne opowiadanie ! Czekam na dalsze rozdziały. Podziwiam Twojego chłopaka, brawa dla tego Pana :P Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji u mnie. Mój by uciekł przez okno z krzykiem haha Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOmo omo uwielbiam to. Czekam na dalej <3
OdpowiedzUsuńo jezu kocham bardzo bardzo swietne !
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńno wiele się zmieniło podczas jego nieobecności, szkoda że Ivo już nie uczy w szkole, ech Ivo? pianistę masz pod nosem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, no i wiele się zmieniło podczas nieobecności Luisa, wielja szkoda, że Ivo zrezygnował z nauczania w szkole, Ivo? pianistę to ty masz pod nosem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńcudownie, wiele się tutaj zmieniło podczas nieobecności Luisa, to wielka szkoda, że Ivo zrezygnował teraz z nauczania w szkole... Ivo, Ivo...przecież pianistę to ty masz pod nosem... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza