niedziela, 28 lutego 2016

Rozdział XI

Chciałabym Wam wszystkim podziękować za motywację do pisania! Zauważyłam, że liczba komentarzy i wyświetleń zwiększyła się dwukrotnie i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa! 
Jesteście po prostu świetni!

A teraz zapraszam Was na XI rozdział moich wypocin, w których chwilowo pomaga mi mój chłopak! <Panie, robimy zrzutkę na leczenie jego zranionej psychiki> 

- A kogoż to moje oczy widzą! Ivo Ławrientiejewicz Pavlichenko we własnej osobie! Siadaj, drogi przyjacielu, siadaj i opowiadaj co tam w duszy gra! – Zachichotał schodząc z drabiny umieszczonej przy 3 metrowej szafie z przeróżnymi książkami w twardych okładkach. Poprawił swoje okrągłe okulary i ze szczerą radością na twarzy, podał mi rękę. Odwzajemniłem uścisk dłoni zmuszając kąciki ust do delikatnego uśmiechu.
- Co żeś tak zbladł, co? Aż tak paskudnie wyglądam? – zażartował, zerkając na lustro w drewnianej oprawie, wiszące nieopodal. Skrzywił się, widząc swoje odbicie, a potem spojrzał na mnie i wzruszył ramionami – Fakt, lata świetności mam za sobą, hehe, no ale to nic! Co tak milczysz? Może zaparzę ci herbaty? Dokładnie za kwadrans mamy siedemnastą, więc najwyższy czas! A myślę że ciepły napar z angielskich liści dobrze ci zrobi.
- Za dużo gadasz, Williamie. – odparłem zmieszany szybkością jego wypowiedzi.  Zbyt dużo czasu minęło od naszego ostatniego spotkania. Zdążyłem się odzwyczaić, że ten typ ma nierówno pod sufitem, ale to nie zmieniało faktu, że dalej go kochałem.
- Wiem, wiem, zdążyłeś już zapomnieć. Szkoda, że jesteś tak zajęty, że nie masz chwili wpaść do starego przyjaciela , ahh! No, ale każdy sobie rzepkę skrobie, są ważne i ważniejsze rzeczy. Rozumiem to, w pełni rozumiem – Gdy wypowiadał te wszystkie zdania, chodził od kąta do kąta, w poszukiwaniu filiżanek i herbaty. 
- Nie miej mi za złe. Kiedy mogłem, przyjeżdżałem do ciebie. – westchnąłem, rozżalony. Oczywiście, że mi go brakowało. Chwilami, nie było dnia, abym o nim nie myślał. Miałem wyrzuty sumienia, że nie miałem czasu spotkać się z tym starym świrem i powspominać dawne dzieje.
Rozejrzałem się po przestronnej bibliotece. Rzędy półek wypełnione były masą  książek w różnych językach. Tworzyły jeden, wielki poplątany korytarz, w którym ktoś nieobeznany mogł się zagubić Znajdowałem się  w rezydencji Harkerów – rodziny politycznej z początku dwudziestego wieku. William był prapraprawnukiem Williama Harkera – Liberalnego bankiera i kupca, który zdobył kiedyś fortunę na handlu wełną. Cóż, po domostwie było widać, że choć stuletnie, nadal biło elegancją, bogactwem i nadzwyczajną atmosferą.

Pozwoliłem sobie spocząć na obitym prawdziwą skórą karmazynowym fotelu, ozdobionym złotymi ornamentami. Założyłem nogę na nogę i podparłem dłonią swój podbródek. Will, jak zwykle miał rozczochrane siwiejące już włosy, wiekową, przetartą kamizelkę i jasnożółte spodnie, pobrudzone plamami od kawy i kredy.

Mężczyzna strącił wiele cennych książek z biurka i postawił na nim dwie, gotowe już  filiżanki herbaty. Wiedziałem, że książki były jego najwyższą wartością, ale czasami traktował je jak zwykły papier.Nawet, jeśli niektóre księgozbiory liczyły sobie kilkaset lat..

- Wiem, że przychodzisz z jakimś problemem. Widzę to po twoim zachowaniu, więc nie śpiesz się i opowiadaj. Mamy całą noc, hehe… - mruknął, zerkając na mnie spod okrągłych oprawek.
-Masz rację. Chcę się poradzić… -zacząłem, jednak anglik przerwał moją wypowiedź wtrącając – Byłbym zapomniał! Słyszałem o Miriam! Gratulację, Ivo, rodzinka się powiększa, co? Ahh, co ja bym dał, żeby chociaż taką o, spod latarni wyrwać. Cóż za ironia losu, że nawet dziwka za kasę mnie nie chce – westchnął poirytowany. Spojrzał smutny w swój kubek, lecz po tym oczy mu zalśniły i znów zerknęły na mnie.  Parsknąłem, wysyłając mu ironiczny uśmieszek. Zabolało mnie, gdy wspomniał o Miriam, jednak cel mojej wizyty właśnie jej dotyczył.
-  Daj spokój. Ja cię mogę przelecieć za funta – mruknąłem, upijając łyk naparu. Nie mogłem powiedzieć, że była słaba – wręcz przeciwnie. Will robił najlepsze herbaty, jakie piłem w swoim życiu.
- Cenisz się, stary – zachichotał, przeciągając dłonią swoje włosy.- No, ale dość już o kopulacji. Nic by z tego nie wyszło, mój drogi.
Pokręciłem tylko głową z rozbawieniem.  Poprawiłem mankiety swojej szarej, lekko wygiętej koszuli i wygodnie usadowiłem się na miękkim fotelu. Cóż, wyglądało na to, że nadeszła ta chwila. Poskładałem urywki zdań w umyśle i westchnąłem z bólem w sercu.
- Generalnie, chciałem poruszyć dość delikatną sprawę. Chciałbym, abyś polecił mi dobrego adwokata.
- Adwokata? A do czego? Zgwałciłeś jakiegoś biednego chłopca i zakopałeś go pod swoim domem?
- Uwierz mi, wolałbym to, niż rozwód. – westchnąłem, składając dłonie na kolanach. Trudno było wymówić to słowo. Rozwód. Rozwód… Czy ono nie jest takie nienaturalne?
- Rozwód?! Ivo Ławrientiejewicz Pavlichenko chyba nie chcesz mi powiedzieć…?!
- Właśnie to chcę powiedzieć.
- Kto?
- Miriam – skłamałem. Nie miałem odwagi przyznać się też do swoich wybryków. Gdybym był bardziej asertywny, z pewnością nic by nie zaszło między mną, a Lilith.
Mężczyzna widocznie posmutniał. Zszedł z mahoniowego biurka, na którym siedział podczas naszej rozmowy i drapiąc się po głowie, zaczął krążyć po bibliotece. Najwidoczniej próbował przypomnieć sobie nazwiska dobrych prawników.
- Jakże mi przykro, mój drogi.. To musiał być dla ciebie cios! No ale, nie każda kobieta jest aniołem, oj nie. Zdarzają się takie suki…
- Skończ.
- Tak tak, naturalnie… Potrzebujesz prawnika, aby zawalczyć o dzieciaki, no nie? Hehe, jak im tam było? Dmitry i Nina! Dziewczynka starsza, chłopczyk młodszy… To ile to to ma już lat?
 - Nie mów o nich ‘’to’’. Wiesz, że to moje skarby. Dimitr kończy pięć lat, a Nina dziewięć.
- Jak to to szybko rośnie! Pamiętam jak Dimitr jeszcze w pieluchy…
- Williamie, nie chcę cię poganiać, ale śpieszę się. Mam teraz taki natłok w pracy, że z trudem znalazłem tę godzinę dla ciebie. Wiem, że to mało, że na pewno chcesz ze mną porozmawiać, jednak nie mogę. Nie dzisiaj.
- Tak tak, już…  - mruknął, speszony. Oparł się o trzymetrową szafę rozmyślając.
- Cóż, z ogólnych statystyki opinii, najlepiej wypada Harry George Middle. No, ale zaraz po nim jest Ann Rozansky, taka polka…
- Rozumiem... – przytaknąłem, wypijając całą zawartość kubka. – Znasz ich kancelarie, numery do biur?
- Miałem gdzieś zapisane – ponownie podrapał się po głowie i podszedł do biurka. Wyjął z szufladki mały,czarny notesik, zaczynając w nim szukać adresów. Trwało to dobre pięć minut, zanim dorwał się do ich nazwisk. Wszystko zapisał piórem na kartce i podał mi ją, poprawiając swoje okulary.
- Proszę! – uśmiechnął się słabo. Nie dziwiłem mu się, sytuacja w której się znajdowałem, nie była zbyt wesoła. Narzuciłem na siebie czarny płaszcz i owinąłem szyję granatową chustą.
- Dzięki wielkie. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć – odparłem, chowając do kieszeni kawałek papieru.

Na pożegnanie, obaj mocno się do siebie przytuliliśmy. Uśmiechnąłem się delikatnie, w tym trwającym kilka sekund uścisku. Brakowało mi go, brakowało mi przytulania. Jakoś wszystkiego mi brakowało.
- Obiecuję, że niedługo znowu się zobaczymy – mruknąłem, klepiąc go delikatnie w ramię.
- Trzymam za słowo, przyjacielu.

 Pamiętnik Nastolatka

Po kilkutygodniowej przerwie, zmobilizowałem się do nadrobienia swoich strat. Godzinami siedziałem przed biurkiem, przepisując zeszyty i nadrabiając tematy. – Dlaczego byłem takim debilem? – pomyślałem w trakcie rozwiązywania zadań z chemii. Straciłem tyle czasu na człowieka, który nie był tego wart. Równie dobrze, mogłem się słuchać Ivo. Teraz wiedziałem, kto tak naprawdę się o mnie troszczył. Lilith, gdy tylko mnie zobaczyła, natychmiast oszołomiona wpadła mi w ramiona, a przez następne kilka dni chodziła szczęśliwą po domu mówiąc ‘’ Dałam ci to, co chciałeś, a teraz siedzisz i się męczysz jak ostatni ćwok. I kto miał rację? Hehehe’’.

Na to wspomnienie się zawsze delikatnie uśmiechałem. Pozwoliła mi przeżyć to, co chciałem, ale kto tak naprawdę wyszedł na tym dobrze?

Nikt.

Nie poznałem jej. Te kilkanaście dni znacząco wypłynęło na relacje między mną a mamą – Zdziwiłem się, że zaczęła zwracać na mnie uwagę i poświęcać mi więcej czasu. Więc, jednak to była prawda – ludzie się zmieniają. Było mi przykro – musiałem długo cierpieć, nim okazała mi cień zainteresowania.

Pod prysznicem bacznie obserwowałem swoje oszpecone ciało. Raz nawet, walnąłem się specjalnie głową o kafelki – Jak ja mogłem to robić? Wyszedłem na jakąś pizdę. – ze sto razy przeleciało mi to przez myśl. To niewiarygodne, jak sposób myślenia się zmienia. Najdziwniejszym uczuciem było to, jak uświadomiłem sobie wszystkie swoje błędy. Nagle poczułem się tak doświadczony życiem, tak obeznanym i dojrzały. A przecież to był jeden wielki kretynizm. Dalej miałem naście lat i wiedziałem tyle, co 1% doświadczenia Ivo czy mamy.

Denerwowałem się. Zostało mi zaledwie 2 miesiące do testów zaliczeniowych, a jeszcze nie wiedziałem, co chcę zdawać. Zaprzepaściłem cały miesiąc na zabawy i głupstwa, a teraz muszę się nad tym męczyć.  I pomyśleć, że poza tym mam jeszcze fortepian, szermierkę i korki…

Przyjechałem do szkoły. Pogoda była fatalna – deszcz padał i nadawał tę depresyjną atmosferę w mieście. Wiatr niebezpiecznie kołysał koronami drzew, dając złudne wrażenie przechodniom, że za chwilę jakiś dąb czy klon zawali im się wprost na drogę. Jednak mi to nie przeszkadzało. Byłem zbytnio podniecony i pełny energii, by dać się omotać pogodzie. Clayton, ten skurwysyn stał w szatni i gadał o czymś ze swoimi gorylami, nie zwracając na mnie uwagi. Przebrałem się i wyszedłem z tego miejsca. Co jest nie tak? Dlaczego on, jak zawsze nie przypierdolił się do mnie o byle głupotę?
Na korytarzu, przed salą lekcyjną, Anna podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyję. Jej czarne włosy połaskotały mnie w  twarz.

- Nareszcie jesteś! Co się z Tobą działo? – zapytała podekscytowana moim widokiem. Zatkało mnie. Dziewczyna, która wcześniej wymieniała ze mną urywki zdań, teraz rzuca mi się na szyję i pyta co u mnie. Clayton, mój odwieczny dręczyciel,  nie powiedział do mnie ani jednego złego słowa. Przepraszam, ale co tu się odjebało?
- Eeee, wiesz, nic szczególnego? – uniosłem delikatnie brwi – Byłem trochę zajęty?...I takie tam…
- Oh jasne. Ale pamiętaj o zaliczeniach. Mhm.. nie ważne muszę już lecieć, pa! – wyminęła mnie i poszła w zupełnie inną stronę. A ja dalej stałem na środku korytarza jak debil, nie mogąc nic z tego zrozumieć. Usiadłem na ławce, przeglądając strony społecznościowe i wiadomości. Byłbym zapomniał…
Po akcji w Leeds, Ethan ciągle do mnie wypisywał i dzwonił. Przepraszał, błagał, zaświadczał, jak bardzo jestem mu drogi i jak bardzo mnie kocha. Kompletnie ignorowałem jego wiadomości, z delikatnym bólem w sercu. Choć układało nam się, jak układało, nadal coś do niego czułem. Jednak na szczęście, z dnia na dzień to uczucie znikało, pozostawiając tylko jedną, małą ranę w sercu.
Najbardziej z tego wszystkiego, brakowało mi Lidii. Nie raz zastanawiałem się, jak sobie radzi z James’em. Piękna i ambitna, skończyła w takim towarzystwie…
- E, Luis – warknął Clayton, stojąc nade mną razem z chłopakami. Leniwie uniosłem na niego wzrok – chyba pierwszy raz, od tak dawna, użył mojego imienia.
- Słucham – odszczekałem. Najwyraźniej  dzień dobroci dla pedała się skończył. Chłopak podrapał się po głowie szukając kolejnych, wyszukanych tekstów do obrażania mnie.
- Szukamy osób do wspólnych treningów na siłowni. Pomyśleliśmy o tobie, więc jeżeli byś chciał to zapraszamy. – odparł z poważną miną, a ja nie zauważyłem,  że moja szczęka opadła do samych kostek.
-Eee. Okej? Dzięki, pomyśle o tym…? – jęknąłem. Co się z wami, ludzie, stało podczas mojej nieobecności?
Clayton i jego ekipa odeszli, a ja nadal nie mogłem się pozbierać.

Czy to ja zwariowałem czy świat zmierza ku zagładzie?

Okazało się, że Ivo nie pracuje już w naszej placówce. Szkoda, bo teraz musiałem czekać do wieczora aby się z nim spotkać. Po zajęciach, poszedłem na lekcję szermierki i dostałem mocny opierdol od trenera za nieobecność na ponad 16 godzinach. Westchnąłem, idąc przebrać się do szatni w szereg ochraniaczy i wróciłem na pole rozgrywek. Moją przeciwniczką była Sara, dość brzydka dziewczyna, jednak bardzo utalentowana, jeśli chodziło o ten sport. W końcu, była mistrzynią nastolatek w Londynie, a to już coś. Rzeczą oczywistą było, że przegrałem z nią partyjkę. Była za szybka, a moje ruchy zbyt przewidywalne.

Karą za niechodzenie na zajęcia było posprzątanie całej Sali. Musiałem się śpieszyć – chciałem zapalić i zdążyć na autobus do Akademii Muzycznej.

Byłem mokry, spóźniony i zdenerwowany. Przypomniałem sobie, jak się upokorzyłem przy Ivo. Westchnąłem, rozpinając swój płaszcz. Już na korytarzu słyszałem rozmowę między nauczycielem, a osobą trzecią. Na chwilę przystanąłem obok otwartych drzwi, nasłuchując. Wiedziałem, że to nie ładnie, jednak  nie mogłem się powstrzymać.
- Do Hiszpanii?  Nie uważasz, że to zbyt wcześnie? Mogą sobie nie poradzić – westchnął. Rozpoznałem głos Ivo.
- Wręcz przeciwnie. Myślę, że należy przygotowywać je do takich wielkich prób. Zdobędą wiedzę, oswoją się. Nie musimy przecież wygrywać każdego konkursu, prawda?  Poza tym, dlaczego ostatnio jesteś taki pesymistyczny? Zawsze podchodziłeś do swojej pracy z wielkim entuzjazmem, a teraz mówisz mi, że nic z tego nie będzie.
- Nie wiem. Denerwuje się, to wszystko.
- Niepotrzebnie. Poza tym, pomyśl Ivo. Wypoczniesz sobie. Załatwimy ci pobyt w pięciogwiazdkowym hotelu, a chórem zaopiekuje się ktoś inny. Ty tylko załatwisz formalności, poprowadzisz dziewczęta i tyle, cały tydzień będziesz mógł leżeć i smolić swój tyłek na plaży.
Nastała chwila ciszy. Zastanawiałem się, czy powinienem teraz wejść i przerwać rozmowę, czy dalej stać i słuchać. Zazdrościłem dla Ivo. Ma właśnie taką szansę, a nie wydaje mi się, aby był z niej zadowolony. Co ja bym dał, by wyjechać za granicę!
- Zgoda.  Będę musiał załatwić tylko repertuar i po problemie.
- Generalnie, to nie powiedziałem ci jednej rzeczy.
- Mianowicie?
- Chcą cię wysłać razem z pianistą. Gorzej, że żadnego nie mamy. Maxwell jest już obstawiony, Neirborth nie chce, to samo z Swinton i Davis. Będziesz musiał sam kogoś znaleźć.
- Rozumiem. Zgłoszenie pewnie wysłaliście?
- Tak, tydzień temu.
- Razem z pianistą jak mniemam?
- Zgadza się.
- Gratuluję.
- Byliśmy pewni, że Maxwell się zgodzi!
- Dlatego zawsze warto pytać.
 Cóż, nie wypadało już dłużej stać i słuchać, tym bardziej, że sprzątaczka ze śmiesznym kikutem we włosach podejrzliwie na mnie spojrzała. Zapukałem w uchylone drzwi i usłyszałem stanowczy głos Ivo. Mężczyźni zamienili ze sobą słówko i pożegnali się. Położyłem torbę na fotelu i pytająco spoglądałem na blondyna. Profesor nie wyglądał najlepiej, miałem wrażenie, że coś się w nim zmieniło. Choć mężczyzna zawsze chodził w idealnie dopasowanej koszuli, teraz wydawała się na niego ciut za duża. Jej kolor wyblakł, a materiał był cały pognieciony.
- Na co czekasz? Pasaże i do roboty – polecił, nie odrywając się od biurka. Wyjąłem z teczki nuty i zasiadłem przy fortepianie. Może miał po prostu zły dzień? Rozgrzałem swoje palce i przystąpiłem do grania.

Przez prawie cały czas, Ivo siedział za biurkiem, a gdy specjalnie popełniałem jakiś błąd, nawet się nie odzywał. Jakby zupełnie był gdzie indziej.
- Wiesz, miałem dziś dziwny dzień – zacząłem chcąc nawiązać z nim jakiś kontakt -  Wszyscy w klasie zmienili do mnie nastawienie, a nawet Clayton zaproponował mi  siłownie z jego kumplami - Nie podobało mi się, że siedział w ciszy. Wolałem go, jako bardziej ożywionego.
- Super – odparł zupełnie bez emocji. Słyszałem tylko skrolowanie myszki i jego płytki oddech.
- Okej- pomyślałem. Miałeś mnie w dupie to miej dalej. Po kilku próbach, nauczyciel wstał od biurka i wyszedł bez słowa z pomieszczenia. Zerknąłem na niego przed wyjściem, a potem mój wzrok powędrował na komputer. Coś podpowiadało mi, abym zobaczył, co tak skrobał w tych notatkach i czego szukał. Nasłuchując czy nie wraca, podszedłem do komputera. Na  przeglądarce było pełno zakładek, dotyczących kawalerek w pobliżu Londynu, a na notatkach ich metraż, napisany niezgrabnym pismem. Przez chwilę pomyślałem, że mógł pójść na studia medyczne, zamiast muzyczne .Krańce  ciężkiej zasłony, poruszone przez wiatr dotknęły mojej skóry, powodując zatrzymanie akcji serca. Natychmiast wróciłem do instrumentu i w tym momencie, gdy siadałem na tyłku, Ivo wszedł do pokoju. Okrążył mnie i podszedł do komputera. Pozamykał wszystkie zakładki i w końcu zajął się mną.

- Jak ty palcujesz? To mądre to jest? – zapytał, waląc mnie nutami po głowie. Nawet nie zauważyłem, kiedy i jak ułożyłem palce. Natychmiast się poprawiłem, jednak wzrok nauczyciela dalej pozostał surowy. Miałem wrażenie, że jest przemęczony tym wszystkim.
- Jutro kształcenie słuchu. – odparł.

                                                             ***

- Zachciało im się, kurwa, Hiszpanii – warknąłem sam do siebie w samochodzie. Nadal byłem wściekły na swoich ‘’kolegów’’ z pracy. Zawsze mnie wjebią. Zawsze, byle by mnie tylko upokorzyć. I ten zasrany pianista… skąd ja im znajdę pianistę do cholery?!
 Po dwóch dniach szukania i dostawania odmowy, zwątpiłem. Sam mógłbym pojechać jako instrumentalista, ale na litość boską, wtedy nie znajdę dyrygenta
.
 Jak nie urok, to sraczka.

Kolejne kilka dni umocniły mnie w przekonaniu, że jestem w dupie. Na dodatek, mój kontakt z dziećmi się urwał, dostałem list z datą rozprawy, a o Miriam nie miałem nawet o czym mówić.
Przyjechałem do pracy – najpierw do zakładu, a dopiero potem do Akademii. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie dziwna atmosfera, która przywitała mnie w progu.  Poczułem się niezręcznie – wszyscy zerkali na mnie, szepcząc coś między sobą. Czasem, któraś z moich koleżanek posłała mi współczujące spojrzenie, albo tak mi się przynajmniej wydawało. Na korytarzu miałem wrażenie że jestem nagi, jakby każdy znał moje sekrety i grzechy, które popełniłem. Schowałem się w biurze i odetchnąłem. 

Chyba popadam w paranoję. 

Pamiętnik nastolatka

Ethan nie dawał za wygraną. Dzwonił, pisał. Posłał nawet Mark’a, bym się rozczulił i mu odpisał, jednak się nie poddawałem. Ignorowałem wszelkie wiadomości i wyszło mi to na dobre.

Śmiesznym faktem było to, że postanowiłem dać Claytonowi szansę. Umówiliśmy się pod jedną z siłowni i na próbę, wszedłem za darmo do sali ćwiczeń.  Tam, czekali już na nas pozostali z jego paczki. Ćwiczyliśmy ponad dwie godziny, rozmawiając o sposobach wykonywania ćwiczeń, diecie, suplementach. Z początku, czułem się dziwnie, lecz z każdą minutą nasze dialogi stawały się coraz bogatsze, prawdziwe. Ani razu nie usłyszałem przekleństwa z ich strony. Ani jednego wyzwiska. Niczego. Zachowywali się jakbyśmy się znali dobre kilkanaście lat i od zawsze tak spędzali czas. Jednak, ciągle trapiło mnie, dlaczego tak nagle zmienili swoje podejście.
- Mogę was o coś spytać? – zapytałem, cały oblany potem. Włosy kleiły mi się do czoła, a ja wręcz marzyłem o wannie napełnionej lodowatą wodą.
- Wal – sapnął Clayton i upił duży łyk wody.
- Dlaczego nie nazwaliście mnie dzisiaj pedałem?
Chłopaki spojrzeli po sobie, jakby nie wiedząc, jak odpowiedzieć na moje pytanie. Jeden wzruszył ramionami, drugi odwrócił wzrok na dziewczynę o bardzo kształtnym ciele, a trzeci niesamowicie zafascynowany czytał regulamin siłowni.
- Wiesz, podczas twojej nieobecności dużo się zmieniło… trochę myśleliśmy o tym i o tamtym…
- Do rzeczy.
- Nie oglądałeś telewizji, czy jak? Jak ten cały  Danny czy David powiesił się na pasku od spodni w szkolnym kiblu, bo też lubił w dupę tak jak ty? I to wszystko dlatego, że taki jeden z drugim mówili o nim to co my o tobie.
- Baliście się, że też gdzieś wiszę?
- Tak. Nie chcieliśmy cię mieć na sumieniu – przyznał szczerze.
- Szlachetnie – parsknąłem.
- No, ale w sumie, spoko się z tobą gada. Więc nawet się polubiliśmy. Ale nie bierz tego za dosłownie  - zaśmiał się nerwowo.
- A to że lubisz w dupę to co…nikt nie jest idealny. Każdy ma swoje wady – wtrącił się Mike.
Nawet uśmiechnąłem się pod nosem, podczas gdy inni już dawno próbowali  opanować swój śmiech.                               

W tej istnej pogoni bólu i poświęcenia, jakimś cudem dotarłem do domu. Mama siedziała jak zwykle w kuchni, ubrana w szlafrok i popijała wino wraz z jakąś swoją koleżanką z pracy. Przywitałem się i poszedłem od razu pod prysznic, chcąc się rozluźnić.
Opuszkami palców jeździłem po swoich udach, myśląc o Ivo. Nie, to nie były żadne zbereźne myśli. Martwiłem się o niego. Na próbach był taki nieobecny, dosłownie bez życia. Nawet grając, całe jego biuro zdawało się szare i ciemne, mimo wielu radosnych akcentów. I te mieszkania… na cholerę mu one?
Przebrałem się w jakiś domowy ciuch i poczułem, jak bardzo jestem głodny. Rozpakowałem swoje torby i zszedłem na dół, po obiad. Już w połowie schodów usłyszałem wzmiankę o nauczycielu.
- Biedny Ivo… Jak ona mogła mu to zrobić?  I to jeszcze w ciąży! Co ten facet musi teraz przeżywać…
Przybliżyłem się. Tylko ściana dzieliła mnie od kuchni.
- Daj spokój, Elizabeth. Również nie mieści mi się to w głowie. Dwójka dzieci, taki wspaniały facet,  wierny, przystojny .A ona dała za przeproszeniem dupy dla jakiegoś dzieciaka.
-Do tej pory nie mogę w to uwierzyć. Zostawić usytuowanego mężczyznę, szlachcica czystej krwi, dla jakiegoś pierwszego lepszego szczyla…
Więc dlatego Ivo był taki inny…
- Ciekawe, czy to w ogóle jego dziecko.
- Weź nie żartuj!
- A to wiadomo?
Zrobiło mi się smutno. Ivo teraz przeżywał katorgę i był zupełnie sam.  Tak, jak ja dawniej…
Teraz już zrozumiałem, dlaczego szukał kawalerki. Wyprowadza się. Bez słowa wszedłem do kuchni – plotki kobiet ustały i natychmiast zmieniły się w zwykłą rozmowę o pracy. Nałożyłem sobie obiad, zjadłem i wróciłem do siebie. Miałem wrażenie, że całe życie ze mnie ulatuje. Położyłem się na łóżku, wyjąłem z szuflady ołówki i szkicownik. Znów go narysowałem. Uśmiechnięty, pełen życia i marzeń, dyrygent zerkał na mnie na kartce.

Zrobiłbym wszystko, aby Ivo znowu się uśmiechnął.

                                                          ***

Wszyscy już o tym wiedzieli. Kurwa, wiedzieli.  Ich wzrok, ciągle plotki krążące po całej akademii. Ciepłe słowa, wyrazy współczucia, chęci poprawienia mi humoru, stado samotnych kobiet po trzydziestce, szukających takich facetów jak ja! Ale co mnie to obchodziło?

Ja chcę tylko ją! Chcę starą Miriam, słodką i niewinną dziewczynę z akademika!

Przyznali się dopiero po kilku dniach. Starsza pani profesor, ubrana jak zwykle w garsonkę i piętnastocentymetrowe szpilki, zajrzała do mojego gabinetu z własnymi wypiekanymi ciasteczkami i opowiedziała mi wszystko, co działo się tu – w moim miejscu pracy. Podobno jeden z profesorów widział Miriam w towarzystwie  Victora. Opowiedział o swoim doświadczeniu i tak, wiadomość rozeszła się po ludziach, a ja zostałem obiektem westchnień, żalów i współczucia.
Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Na dodatek ten pianista! Wszystko się waliło, całe moje dotychczasowe życie legło w gruzach. Czułem się nagi i winny. Bo przecież to nie ona zaczęła, tylko ja, do cholery!

Umówiłem się z Williamem. Chciałem w końcu się wygadać, porządnie spoić i rozpłakać, jak małe dziecko. Gdy stanąłem w progu rezydencji, Will, poprawił tylko swoje okulary i bez słowa zaprosił mnie do środka. W ukochanej bibliotece mężczyzny, stojąc na środku pokoju, upuściłem swoją teczkę. Wszystkie nuty, pasaże i dokumenty wysypały się na drewnianą podłogę. Spojrzałem na nie, a następnie na Williama.

W tamtej chwili skrzywiłem się w grymas i wydałem  z siebie żałosny jęk, który przerodził się w potężny krzyk rozpaczy.



11 komentarzy:

  1. 1.Składam się na zranioną psychike Twojego chłopaka XD Szczerze smutny rozdział :c Tak mi szkoda Ivo. :< Ale już w moim umyśle yaoi kraja się scenka jak Ivo pada w ramiona Luisa i zostają małżeństwem i ZAPOMINA o Miriam! XD Fajny rozdział jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy, każda złotówka się liczy!
      Tak, pobierają się, Luis zachodzi w ciąże, bo okazało się, że jednak ma organy żeńskie połączone z odbytem, więc Ivo dorobił się czwartego dziedzica XDDDDDD Btw, był już taki przypadek, ale niestety, dziewczyny :-;

      Dziękuję za komentarz, właśnie biorę się za nastepny rozdział!! Kocham <3

      Usuń
  2. Pisaj pisaj ! Świetnie się czyta! Szkoda mi Ivo, baby są straszne.. ( no dobra, on święty też nie jest no ale...).. Mam nadzieję, że między nim a Luisem się ułoży. Życzę dużo dużo wena :) a facet niech nie przesadza! psychikę leczy mu będziemy po ostrych zabawach jak już Luis i Ivo się pogodzą :D albo będą godzić :D Pozdrawiam Minka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, nie wiem czy będzie obecny przy tworzeniu tego typu scenek XD Ale zobaczymy, może sam mi coś poradzi hahah

      Dziękuję za komentarz. Już się biorę do roboty!

      Usuń
  3. Aaach! Wspaniałe! Gratuluję Twojemu chłopakowi, jak i Tobie za wkład do tak wspaniałego rozdziału. Wygląda na to, że role Ivo i Luisa trochę sie odwróciły. Cudowne, cudowne, cudowne! Z niecierpliwością czekam na dalszą część! Powodzenia w dalszym pisaniu~

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękne opowiadanie ! Czekam na dalsze rozdziały. Podziwiam Twojego chłopaka, brawa dla tego Pana :P Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji u mnie. Mój by uciekł przez okno z krzykiem haha Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Omo omo uwielbiam to. Czekam na dalej <3

    OdpowiedzUsuń
  6. o jezu kocham bardzo bardzo swietne !

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    no wiele się zmieniło podczas jego nieobecności, szkoda że Ivo już nie uczy w szkole, ech Ivo? pianistę masz pod nosem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    wspaniale, no i wiele się zmieniło podczas nieobecności Luisa, wielja szkoda, że Ivo zrezygnował z nauczania w szkole, Ivo? pianistę to ty masz pod nosem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej,
    cudownie, wiele się tutaj zmieniło podczas nieobecności Luisa, to wielka  szkoda, że Ivo zrezygnował teraz z nauczania w szkole... Ivo, Ivo...przecież  pianistę to ty masz pod nosem... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń